Gdy już pojawia się tekst bez stylizacji na blogu to znaczy, że po raz kolejny życie mnie inspiruje do przemyśleń. Ludzka egzystencja, czyli to co aktualnie nurtuje, nastraja i zajmuje nakłania do refleksji i daje mi natchnienie.
Ostatnimi czasy wirtualnie uczestniczę
w organizacji imprezy weselnej – od sukni panny młodej, po dodatki,
dekorację sali, no i jakże ważny z punktu widzenia zbliżającej
się nowej drogi życia – wieczór panieński. W tym przypadku nie
tak wirtualnie, bo całkiem realnie planuję i nadzoruję jego
przebieg. Nie mogłoby być inaczej, gdyż panna młoda jest mi
bliska jak siostra! Stan ten skłonił mnie do
refleksji nad samą koncepcją wieczoru panieńskiego czy
kawalerskiego – jako czegoś wynikającego z potrzeby, obowiązku
czy przyjemności?
Kilkakrotnie już zasłyszana "historia z życia wzięta", kiedy to pan młody wchodząc do kościoła ze
swoją przyszłą żoną wypowiada zmienne słowa „po raz ostatni
wchodzę żywy”. Dochodząc do ołtarza panna młoda oznajmia mu,
iż „z trupem żyć nie będzie”, a do samej ceremonii nie
dochodzi. Żart czy ironia losu? Do dziś nie wiem…
Dla wielu jeden z ważniejszych wieczorów w życiu – wieczór panieński, z potrzeby wyszalenia się jeszcze
przed "sądnym dniem"?! Obowiązku odbębnienia czegoś, co stało się
od kilkunastu lat tradycją?! Jedną z wielu przyjemnych okazji do
spotkań w babskim gronie, kiedy to możemy poplotkować godzinami,
powspominać stare historie, swoich 'ex' i po prostu zrelaksować
się. Myślę, że ludźmi kierują różne pobudki. Dla jednych są to ostatnie łyki powietrza
wolności, dla innych tradycja, z durnymi zwyczajami i głupimi
pomysłami noszenia kutasików z welonem na opasce przez pannę
młodą.
Długo zastanawiałam się, co tak
naprawdę oznacza idea wieczoru panieńskiego – po co ktoś ją
wymyślił i jakie były pierwotne założenia… Z pewnością
interpretacji jest wiele, tyle samo ile pomysłów na ten jakże
niezwykły i specjalny wieczór. Czy jednak w rzeczywistości
spędzamy go w tak niebanalny i inny niż zwykle sposób? Czy nie
wygląda to czasem jak jedna z wielu mniej lub bardziej zakrapianych
imprez, before’ów przed, na mieszkaniu i after’ów w klubie, do
którym nie wszystkim uda się dotrzeć? Czy po samej imprezie nie
czujemy się tak samo jak i przed? Co ten wieczór tak naprawdę wnosi w nasze życie? Daje satysfakcję ze spełnionego obowiązku czy też
zadowolenie z przeżytej przyjemności, a może budzi strach, że od
teraz już nigdy nic nie będzie takie samo… Budzi najgorsze
obawy, że to koniec naszego życia, a może wręcz przeciwnie dopiero jego początek?
Tego nikt nie wiem i się nie dowie jeżeli nie podejmie ryzyka.
Ryzyka, które może okazać się decyzją trafioną w 10-tkę lub też
najgorszą decyzją ever!
Czy ta jedna noc
tak wiele zmienia w naszym życiu? Czy na dobre tradycją stał się ten cały
kicz z noszeniem szarf czy bardziej obleśnych gadżetów przez grupę
dziewczyn? Czy w ogóle ta cała instytucja małżeństwa ma sens?!
Te wszystkie pytanie zapewne nurtują niejedną, przyszłą pannę
młodą. Moja opinia nt małżeństwa, wesela i wszystkich
zwyczajów, z tym związanych zmieniło się o 180 stopni, z
księżniczkowego balu weselnego do całkowitej niechęci
formalizacji czegokolwiek – czy nie może być tak jak jest?!
Jak dla mnie, to ślub w żadnym wypadku nie jest "końcem życia". Wydarzenie, jak wydarzenie. Jeśli ktoś chce formalizować swój związek, to droga wolna. Na obecnym etapie życia nie odczuwam takiej potrzeby, ale nie wykluczam ślubu w przyszłości. ;)
OdpowiedzUsuńA wieczory panieńskie, jakie są organizowane obecnie przypominają właśnie takie mocniej zakrapiane befory przed całonocnym szaleństwem w klubie. Zupełnie nie moja bajka. I w tej kwestii chyba nic się nie zmieni.
Pozdrawiam!