BLOG

8 października 2013

Ostatnia noc wśród żywych, czyli najważniejszy wieczór w życiu?!




Gdy już pojawia się tekst bez stylizacji na blogu to znaczy, że po raz kolejny życie mnie inspiruje do przemyśleń. Ludzka egzystencja, czyli to co aktualnie nurtuje, nastraja i zajmuje nakłania do refleksji i daje mi natchnienie.

Ostatnimi czasy wirtualnie uczestniczę w organizacji imprezy weselnej – od sukni panny młodej, po dodatki, dekorację sali, no i jakże ważny z punktu widzenia zbliżającej się nowej drogi życia – wieczór panieński. W tym przypadku nie tak wirtualnie, bo całkiem realnie planuję i nadzoruję jego przebieg. Nie mogłoby być inaczej, gdyż panna młoda jest mi bliska jak siostra! Stan ten skłonił mnie do refleksji nad samą koncepcją wieczoru panieńskiego czy kawalerskiego – jako czegoś wynikającego z potrzeby, obowiązku czy przyjemności?

Kilkakrotnie już zasłyszana "historia z życia wzięta", kiedy to pan młody wchodząc do kościoła ze swoją przyszłą żoną wypowiada zmienne słowa „po raz ostatni wchodzę żywy”. Dochodząc do ołtarza panna młoda oznajmia mu, iż „z trupem żyć nie będzie”, a do samej ceremonii nie dochodzi. Żart czy ironia losu? Do dziś nie wiem…

Dla wielu jeden z ważniejszych wieczorów w życiu – wieczór panieński, z potrzeby wyszalenia się jeszcze przed "sądnym dniem"?! Obowiązku odbębnienia czegoś, co stało się od kilkunastu lat tradycją?! Jedną z wielu przyjemnych okazji do spotkań w babskim gronie, kiedy to możemy poplotkować godzinami, powspominać stare historie, swoich 'ex' i po prostu zrelaksować się. Myślę, że ludźmi kierują różne pobudki. Dla jednych są to ostatnie łyki powietrza wolności, dla innych tradycja, z durnymi zwyczajami i głupimi pomysłami noszenia kutasików z welonem na opasce przez pannę młodą.

Długo zastanawiałam się, co tak naprawdę oznacza idea wieczoru panieńskiego – po co ktoś ją wymyślił i jakie były pierwotne założenia… Z pewnością interpretacji jest wiele, tyle samo ile pomysłów na ten jakże niezwykły i specjalny wieczór. Czy jednak w rzeczywistości spędzamy go w tak niebanalny i inny niż zwykle sposób? Czy nie wygląda to czasem jak jedna z wielu mniej lub bardziej zakrapianych imprez, before’ów przed, na mieszkaniu i after’ów w klubie, do którym nie wszystkim uda się dotrzeć? Czy po samej imprezie nie czujemy się tak samo jak i przed? Co ten wieczór tak naprawdę wnosi w nasze życie? Daje satysfakcję ze spełnionego obowiązku czy też zadowolenie z przeżytej przyjemności, a może budzi strach, że od teraz już nigdy nic nie będzie takie samo… Budzi najgorsze obawy, że to koniec naszego życia, a może wręcz przeciwnie dopiero jego początek? Tego nikt nie wiem i się nie dowie jeżeli nie podejmie ryzyka. Ryzyka, które może okazać się decyzją trafioną w 10-tkę lub też najgorszą decyzją ever!

Czy ta jedna noc tak wiele zmienia w naszym życiu? Czy na dobre tradycją stał się ten cały kicz z noszeniem szarf czy bardziej obleśnych gadżetów przez grupę dziewczyn? Czy w ogóle ta cała instytucja małżeństwa ma sens?! Te wszystkie pytanie zapewne nurtują niejedną, przyszłą pannę młodą. Moja opinia nt małżeństwa, wesela i wszystkich zwyczajów, z tym związanych zmieniło się o 180 stopni, z księżniczkowego balu weselnego do całkowitej niechęci formalizacji czegokolwiek – czy nie może być tak jak jest?!

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie, to ślub w żadnym wypadku nie jest "końcem życia". Wydarzenie, jak wydarzenie. Jeśli ktoś chce formalizować swój związek, to droga wolna. Na obecnym etapie życia nie odczuwam takiej potrzeby, ale nie wykluczam ślubu w przyszłości. ;)
    A wieczory panieńskie, jakie są organizowane obecnie przypominają właśnie takie mocniej zakrapiane befory przed całonocnym szaleństwem w klubie. Zupełnie nie moja bajka. I w tej kwestii chyba nic się nie zmieni.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń