Ile to raz marzyło
się, żeby tak po prostu spakować się i ruszyć w drogę – na
spontana – bez planu, bez oglądania się za siebie i na innych…
Ile razy obiecywało się, że w końcu ruszymy autostopem przez
świat, z jednym plecakiem, po swoją przygodę… I co się stało z
tymi wszystkimi planami?? Przeważnie umierały śmiercią naturalną.
Poprzez uznanie pomysłu za absurdalny (czasem wmówione nam przez
najbliższych!) lub też schowały się gdzieś głęboko w nas,
przysłonięte rzeczywistością – pracą, obowiązkami lub
zostały przesunięte w czasie, bo będzie lepszy moment na to, a to
z powodu braku pieniędzy, braku czasu, odwagi, planu, wyobraźni, a
przede wszystkim właściwego partnera tej zwariowanej podróży.
I tutaj tkwi cały sęk, bo pieniędzy wcale nie potrzebujesz dużo
(couchsurfing!), wyobraźnie wystarczy pobudzić (mapa!), po trzecie
drogi studencie/-tko to najlepszy czas na takie wyprawy, because
you’re the king of your life!
Jeżeli masz już ze sobą najważniejszą część wyprawy, czyli właściwego partnera
podróży, który tak jak Ty (albo jeszcze bardziej!) jest zajwiony
podróżowaniem tanim kosztem, dobra zabawą, odkrywaniem,
poznawanie, testowaniem siebie, a do tego jest osobą logicznie
myślącą, zaradną, z poczuciem humoru to nic tylko ruszać w
drogę! Tak też ja uczyniłam! Nie wahając się wsiedliśmy z
Przemem (? ? ?) do samolotu z uśmiechem na twarzy i przysłowiowym
groszem w portfelu, z niewielkim plecakiem i poszło…
Ruszyliśmy z
Barcelony nad ranem, a chwilę później pełni energii staliśmy już
na lotnisku w Maladze. Jak się za chwilę okaże, w miejscu które
wybrał Przemo, które okazało się doskonałe i w czasie podróży
raz jeszcze do niego wróciliśmy (z podobnym efektem!). Droga
wylotowa z lotniska – idealne miejsce na łapanie stopa. Dlaczego?
A już tłumaczę. Po pierwsze stamtąd wyjeżdża całe mnóstwo
ludzi począwszy od miejscowych – odwożących swoich bliskich na
lotnisko, przez turystów zagranicznych – wypożyczających
samochody, po przypadkowych przejezdnych. Też długo nie czekaliśmy
na naszego kierowcę, którym okazał się starszy pan (ok. 50 lat)
rodowity Hiszpan z La Linea de Conception – wprost idealnie, bo
zawiózł nas w 1,5 godzinki pod samą granicę z Gibraltarem.
Pierwszy cel osiągnięty – yeah! Pierwsze zadowolenie i
satysfakcja rysuje się na twarzach, taniec radości odtańczony!
Spędzamy tam 24 godziny, w czasie których przeszliśmy piechotą
cały skalisty półwysep, „bawiąc” po drodze z małpami w
naturalnym rezerwacie przyrody, docierając do najdalej wysuniętego
punktu na kontynencie – Europa Point i kończąc wieczornym
relaksem przy plaży.
Pierwszy
kierowca z lotniska w Maladze na sam Gibraltar.
Przemiły pan po 50-siątce, który opowiedział nam całą historię swojej rodziny. |
A
tutaj już na samym szczycie Gibraltaru z małpeczkami
|
Dla autostopowicza
nowy dzień to nowy cel – nowe wyzwanie – dla nas była to
GRANADA. Dzień ten jednak nie był łaskawy. Piechotą pokonaliśmy
5 km by znaleźć się na stacji benzynowej. I tutaj sprawdziły się
nasze najgorsze obawy (a raczej doświadczenie mojego towarzysza!).
Mianowicie Hiszpania należy do krajów, w których bardzie ciężko
jest złapać stopa, ponieważ jest to mało popularny
sposób podróżowania i nie mają oni w zwyczaju zatrzymywać się.
Czasem też po prostu nie wiedzą o co caman – jedna z Hiszpanek
powiedziała nam, że autostop znają tylko z filmów. Inni
opowiadali przeróżne historie z autostopowiczami w roli głównej –
historie bez happy end’u dla podwożącego, co zwiększyło ich
strach przed zabieraniem obcych. Stąd też wiemy, że bezpośrednio
do Granady się nie dostaniemy i zmieniamy tabliczkę na Malaga, a
stamtąd do Granady. No i wsiadamy do samochodu z młodym
Urugwajczykiem, który od kilku lat mieszka w Hiszpanii – to była
jazda bez trzymanki przy otwartymi oknach.
Moja
pierwsza próba łapania stopa. Po 15 minutach za radą mieszkańca
La Linea de Conception
zmieniamy tabliczkę na Malaga i inicjatywę przejmuje Przemo, który łapie stopa po 2 minutach |
Najbardziej
zabawny, pozytywny i zakręcony kierowca podczas naszej podróży – Santiago Lavega,
który chciał, żebyśmy zostali u niego na dzień lub dwa na imprezkę |
Towarzyszył nam
bardzo krótko, podwiózł nas zaledwie kilkadziesiąt kilometrów,
ale warto o nim wspomnieć ze względu na ciekawy styl życia jaki prowadził. Bardziej niż pracę szanował sobie swój czas wolny i
swoją niezależność, do tego stopnia, że na pracę codziennie
przeznacza tylko 4 godziny i tyle samo na sen – resztę czasu
spędza poza domem, poznając ludzi, spotykając się ze znajomymi,
uprawiając surfing i kitesurfing. A skąd to wszystko wiem (przecież
po hiszpańsku umiem tylko Hola, vomos a la playa!)?? I tutaj
kolejne ukłony w stronę Przema – mojego mentora podróży,
motywatora, napędzacza i mojej drugiej połówki jabłka, który w
trakcie podróży wykazał się komunikatywną znajomością
hiszpańskiego, bez której zginęlibyśmy marnie… A czemu? Bo
Hiszpanie generalnie nie mówią po angielsku, a jak już 1/100 umie
to woli mówić po hiszpańsku – Muchas gracias a compañero!
Dosłownie chwilę później ugrzęźliśmy
na dobre w Marabella – pierwsze zwątpienie (godzina łapania stopa
na rondzie i nic, a upał ze 40 stopni!). Momentalnie opadamy z sił,
ale mimo wszystko jeden przed drugim stara się jak najgłębiej
ukryć swoje obawy, ale każdy myśli mamy 16:00, a przed nami jeszcze
ponad 200 km do celu – nie damy rady…
W końcu udaje się po godzinie – dwie
szybkie przesiadki. Obaj kierowcy podwieźli nas zaledwie miasto
dalej i co dalej… a tu 12 km do Malagi. Piechotą do stacji La
Colina i wracamy do punktu wyjścia – Malaga lotnisko, bo jak
pokazało nam doświadczenie tam udało nam się najszybciej i
najtrafniej złapać stopa.
15 minut , 20, 25… 50 – 18:37 w
końcu złapaliśmy autostop do Granady – OCALENI! A zaledwie 10
minut wcześniej rozważaliśmy jazdę autobusem do Granady i to ja
okazałam się słabym ogniwem naszego duetu, bo chciałam się
poddać i pójść na łatwiznę. Po raz kolejny Przemo okazał się
świetnym partnerem w podróży – ryzykantem, czego wymaga czasem
autostop (ja oblałam ten egzamin!). Kolejny cud udało nam się
złapać kierowcę z samego lotniska z Malagi do Granady (135 km). Nie
powiem pan był dość dziwny początkowo i małomówny, ale nie
przeszkadzało nam to, po 5-ciokrotnej zmianie kierowcy i jakże
słonecznie meczącym dniu.
I w końcu w boskiej Granadzie! Przepiękne
uliczki, urokliwe placyki, klimatyczne budynki i bary tapas, wszędzie
muzyka grana i śpiewana na żywo. Miasto tętniące życiem,
prawdziwy obraz kultury nie tylko hiszpańskiej, ale i marokańskiej.
W dzielnicy Albayzin poczujesz się jak w małym Maroko. Miasto z
magią – urokliwe, pełne niesamowitości i szepczące Ci do ucha jeszcze tutaj wrócisz... Ugoszczeni kawą zaparzoną w sposób
hiszpański i marokańską herbatą w Teteria, do której trzeba
wstąpić obowiązkowo, zaraz po wizycie w Alhambra.
Alhambra – Fontanna
Lwów na dziedzińcu
|
Alhambra |
Teteria.
W Granadzie ugościła nas rodowita Hiszpanka Maite
(znajoma naszej znajomej Niki – a dla nas znajomi naszych znajomych są naszymi znajomymi :) |
Zamówiliśmy
herbatki o smaku egipciano i tropicana.
Egipciano polecam dla smakoszy czarnej klasycznej herbaty (ja ją bardzo polubiłam). |
Przygoda dobiega końca – łapiemy
stopa do Malagi bardzo szybko, ale niezbyt daleko podwozi nas jakże uprzejmy i miły biznesmen. No i trach wszystko bierze w łeb!
Wysiadamy na stacji widmo przy autostradzie – zero szans na
złapanie czegokolwiek, a w planach mamy jeszcze zwiedzić Malagę – bez szans. Zdesperowani próbujemy wszystkiego –
Przemek staje nawet na barierkę biegnącą zaraz przy autostradzie –
nie polecam! Z bezradności ja zaczynam wcinać drugie śniadanie, kiedy on tak wisi nad autostradą... Nagle po 1,5 godzinie ni stąd ni
zowąd pojawia się i macha do nas sympatyczny pan, w okularach
Ray-Ban, a my rzucamy się w jego stronę (jak hieny!). Już wiem, że
to najwspanialszy człowiek na świata – URATOWANI! Jak się potem
okazuje jest on wyluzowanym, przesympatycznym panem po 50-siątce,
zawodowym kierowcą, który odwozi nas prosto na lotnisko, a gdybyśmy
tylko się zgodzili to bierze nas ze sobą do Madrytu, Francji i
Szwajcarii, fan piłki nożnej i Davida Guetta.
Szalone
praktyki Przema!
|
Przesympatyczny
gość EVER, który regularnie podwozi autostopowiczów.
Fan
piłki nożnej i Davida Guetta.
|
Marzenia o przeżyciu przygody życia,
przejechaniu świata autostopem są niczym w porównaniu ze
wspomnieniami, doświadczeniami i nowymi umiejętnościami nabytymi w
trakcie. Dlatego moja rada - nie marzcie tylko bierzcie karton w dłoń
i wystawcie rękę! I wcale nie musi być to coś wielkiego, możecie
spróbować od najmniejszych dystansów jechać z Katowic do Krakowa
autostopem, a po drodze bawić się, poznawać ludzi i brać, czerpać
ze wszystkiego! Bo życie ma wiele smaków, a żeby je wszystkie
spróbować trzeba zaryzykować, złapać właściwy wiatr i żyć
tak, aby każdego dnia zazdrości sobie swojego życia.
Żyj
tak żeby każdego dnia zazdrościć sobie swojego życia!!!
|
To był mój pierwszy raz – pierwszy autostop trip – i z pewnością nie ostatni!
Jak z Waszym PIERWSZYM RAZEM (autostopem)? Macie już za sobą czy cały czas czekacie na
odpowiedni moment ? ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz