BLOG

17 kwietnia 2013

Nie zazdrość! …a jak już masz zazdrościć to sobie samemu


Ile to raz marzyło się, żeby tak po prostu spakować się i ruszyć w drogę – na spontana – bez planu, bez oglądania się za siebie i na innych… Ile razy obiecywało się, że w końcu ruszymy autostopem przez świat, z jednym plecakiem, po swoją przygodę… I co się stało z tymi wszystkimi planami?? Przeważnie umierały śmiercią naturalną. Poprzez uznanie pomysłu za absurdalny (czasem wmówione nam przez najbliższych!) lub też schowały się gdzieś głęboko w nas, przysłonięte rzeczywistością – pracą, obowiązkami lub zostały przesunięte w czasie, bo będzie lepszy moment na to, a to z powodu braku pieniędzy, braku czasu, odwagi, planu, wyobraźni, a przede wszystkim właściwego partnera tej zwariowanej podróży. I tutaj tkwi cały sęk, bo pieniędzy wcale nie potrzebujesz dużo (couchsurfing!), wyobraźnie wystarczy pobudzić (mapa!), po trzecie drogi studencie/-tko to najlepszy czas na takie wyprawy, because you’re the king of your life!  

Jeżeli masz już ze sobą najważniejszą część wyprawy, czyli właściwego partnera podróży, który tak jak Ty (albo jeszcze bardziej!) jest zajwiony podróżowaniem tanim kosztem, dobra zabawą, odkrywaniem, poznawanie, testowaniem siebie, a do tego jest osobą logicznie myślącą, zaradną, z poczuciem humoru to nic tylko ruszać w drogę! Tak też ja uczyniłam! Nie wahając się wsiedliśmy z Przemem (? ? ?) do samolotu z uśmiechem na twarzy i przysłowiowym groszem w portfelu, z niewielkim plecakiem i poszło… 

Ruszyliśmy z Barcelony nad ranem, a chwilę później pełni energii staliśmy już na lotnisku w Maladze. Jak się za chwilę okaże, w miejscu które wybrał Przemo, które okazało się doskonałe i w czasie podróży raz jeszcze do niego wróciliśmy (z podobnym efektem!). Droga wylotowa z lotniska – idealne miejsce na łapanie stopa. Dlaczego? A już tłumaczę. Po pierwsze stamtąd wyjeżdża całe mnóstwo ludzi począwszy od miejscowych – odwożących swoich bliskich na lotnisko, przez turystów zagranicznych – wypożyczających samochody, po przypadkowych przejezdnych. Też długo nie czekaliśmy na naszego kierowcę, którym okazał się starszy pan (ok. 50 lat) rodowity Hiszpan z La Linea de Conception – wprost idealnie, bo zawiózł nas w 1,5 godzinki pod samą granicę z Gibraltarem. Pierwszy cel osiągnięty – yeah! Pierwsze zadowolenie i satysfakcja rysuje się na twarzach, taniec radości odtańczony! Spędzamy tam 24 godziny, w czasie których przeszliśmy piechotą cały skalisty półwysep, „bawiąc” po drodze z małpami w naturalnym rezerwacie przyrody, docierając do najdalej wysuniętego punktu na kontynencie – Europa Point i kończąc wieczornym relaksem przy plaży.  

Pierwszy kierowca z lotniska w Maladze na sam Gibraltar. 
Przemiły pan po 50-siątce, który opowiedział nam całą historię swojej rodziny.


A tutaj już na samym szczycie Gibraltaru z małpeczkami


Dla autostopowicza nowy dzień to nowy cel – nowe wyzwanie – dla nas była to GRANADA. Dzień ten jednak nie był łaskawy. Piechotą pokonaliśmy 5 km by znaleźć się na stacji benzynowej. I tutaj sprawdziły się nasze najgorsze obawy (a raczej doświadczenie mojego towarzysza!). Mianowicie Hiszpania należy do krajów, w których bardzie ciężko jest złapać stopa, ponieważ jest to mało popularny sposób podróżowania i nie mają oni w zwyczaju zatrzymywać się. Czasem też po prostu nie wiedzą o co caman – jedna z Hiszpanek powiedziała nam, że autostop znają tylko z filmów. Inni opowiadali przeróżne historie z autostopowiczami w roli głównej – historie bez happy end’u dla podwożącego, co zwiększyło ich strach przed zabieraniem obcych. Stąd też wiemy, że bezpośrednio do Granady się nie dostaniemy i zmieniamy tabliczkę na Malaga, a stamtąd do Granady. No i wsiadamy do samochodu z młodym Urugwajczykiem, który od kilku lat mieszka w Hiszpanii – to była jazda bez trzymanki przy otwartymi oknach.  

Moja pierwsza próba łapania stopa. Po 15 minutach za radą mieszkańca La Linea de Conception
 zmieniamy tabliczkę na Malaga i inicjatywę przejmuje Przemo, który łapie stopa po 2 minutach 


Najbardziej zabawny, pozytywny i zakręcony kierowca podczas naszej podróży  Santiago Lavega,
 który chciał, żebyśmy zostali u niego na dzień lub dwa na imprezkę



Towarzyszył nam bardzo krótko, podwiózł nas zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, ale warto o nim wspomnieć ze względu na ciekawy styl życia jaki prowadził. Bardziej niż pracę szanował sobie swój czas wolny i swoją niezależność, do tego stopnia, że na pracę codziennie przeznacza tylko 4 godziny i tyle samo na sen – resztę czasu spędza poza domem, poznając ludzi, spotykając się ze znajomymi, uprawiając surfing i kitesurfing. A skąd to wszystko wiem (przecież po hiszpańsku umiem tylko Hola, vomos a la playa!)?? I tutaj kolejne ukłony w stronę Przema – mojego mentora podróży, motywatora, napędzacza i mojej drugiej połówki jabłka, który w trakcie podróży wykazał się komunikatywną znajomością hiszpańskiego, bez której zginęlibyśmy marnie… A czemu? Bo Hiszpanie generalnie nie mówią po angielsku, a jak już 1/100 umie to woli mówić po hiszpańsku – Muchas gracias a compañero!

To właśnie mój partner podróży i chłopak - Przemysław Styrna (Przemo). 
Doświadczony autostopowicz po Hiszpanii.

Zdjęcie zrobione na jedynym takim pasie lotniskowym na Gibraltarze,
który biegnie przez całe miasto i spada do morza (serio!).


Dosłownie chwilę później ugrzęźliśmy na dobre w Marabella – pierwsze zwątpienie (godzina łapania stopa na rondzie i nic, a upał ze 40 stopni!). Momentalnie opadamy z sił, ale mimo wszystko jeden przed drugim stara się jak najgłębiej ukryć swoje obawy, ale każdy myśli mamy 16:00, a przed nami jeszcze ponad 200 km do celu – nie damy rady…

W końcu udaje się po godzinie – dwie szybkie przesiadki. Obaj kierowcy podwieźli nas zaledwie miasto dalej i co dalej… a tu 12 km do Malagi. Piechotą do stacji La Colina i wracamy do punktu wyjścia – Malaga lotnisko, bo jak pokazało nam doświadczenie tam udało nam się najszybciej i najtrafniej złapać stopa.

15 minut , 20, 25… 50 – 18:37 w końcu złapaliśmy autostop do Granady – OCALENI! A zaledwie 10 minut wcześniej rozważaliśmy jazdę autobusem do Granady i to ja okazałam się słabym ogniwem naszego duetu, bo chciałam się poddać i pójść na łatwiznę. Po raz kolejny Przemo okazał się świetnym partnerem w podróży – ryzykantem, czego wymaga czasem autostop (ja oblałam ten egzamin!). Kolejny cud udało nam się złapać kierowcę z samego lotniska z Malagi do Granady (135 km). Nie powiem pan był dość dziwny początkowo i małomówny, ale nie przeszkadzało nam to, po 5-ciokrotnej zmianie kierowcy i jakże słonecznie meczącym dniu.

I w końcu w boskiej Granadzie! Przepiękne uliczki, urokliwe placyki, klimatyczne budynki i bary tapas, wszędzie muzyka grana i śpiewana na żywo. Miasto tętniące życiem, prawdziwy obraz kultury nie tylko hiszpańskiej, ale i marokańskiej. W dzielnicy Albayzin poczujesz się jak w małym Maroko. Miasto z magią – urokliwe, pełne niesamowitości i szepczące Ci do ucha jeszcze tutaj wrócisz... Ugoszczeni kawą zaparzoną w sposób hiszpański i marokańską herbatą w Teteria, do której trzeba wstąpić obowiązkowo, zaraz po wizycie w Alhambra.

Alhambra – Fontanna Lwów na dziedzińcu    

Alhambra

Teteria. W Granadzie ugościła nas rodowita Hiszpanka Maite 
(znajoma naszej znajomej Niki  a dla nas znajomi naszych znajomych są naszymi znajomymi :)

Zamówiliśmy herbatki o smaku egipciano i tropicana. 
Egipciano polecam dla smakoszy czarnej klasycznej herbaty (ja ją bardzo polubiłam).


Przygoda dobiega końca – łapiemy stopa do Malagi bardzo szybko, ale niezbyt daleko podwozi nas jakże uprzejmy i miły biznesmen. No i trach wszystko bierze w łeb! Wysiadamy na stacji widmo przy autostradzie – zero szans na złapanie czegokolwiek, a w planach mamy jeszcze zwiedzić Malagę – bez szans. Zdesperowani próbujemy wszystkiego – Przemek staje nawet na barierkę biegnącą zaraz przy autostradzie – nie polecam! Z bezradności ja zaczynam wcinać drugie śniadanie, kiedy on tak wisi nad autostradą... Nagle po 1,5 godzinie ni stąd ni zowąd pojawia się i macha do nas sympatyczny pan, w okularach Ray-Ban, a my rzucamy się w jego stronę (jak hieny!). Już wiem, że to najwspanialszy człowiek na świata – URATOWANI! Jak się potem okazuje jest on wyluzowanym, przesympatycznym panem po 50-siątce, zawodowym kierowcą, który odwozi nas prosto na lotnisko, a gdybyśmy tylko się zgodzili to bierze nas ze sobą do Madrytu, Francji i Szwajcarii, fan piłki nożnej i Davida Guetta.  


Szalone praktyki Przema!

Przesympatyczny gość EVER, który regularnie podwozi autostopowiczów. 
Fan piłki nożnej i Davida Guetta.


Marzenia o przeżyciu przygody życia, przejechaniu świata autostopem są niczym w porównaniu ze wspomnieniami, doświadczeniami i nowymi umiejętnościami nabytymi w trakcie. Dlatego moja rada - nie marzcie tylko bierzcie karton w dłoń i wystawcie rękę! I wcale nie musi być to coś wielkiego, możecie spróbować od najmniejszych dystansów jechać z Katowic do Krakowa autostopem, a po drodze bawić się, poznawać ludzi i brać, czerpać ze wszystkiego! Bo życie ma wiele smaków, a żeby je wszystkie spróbować trzeba zaryzykować, złapać właściwy wiatr i żyć tak, aby każdego dnia zazdrości sobie swojego życia.  





Żyj tak żeby każdego dnia zazdrościć sobie swojego życia!!!



To był mój pierwszy raz – pierwszy autostop trip – i z pewnością nie ostatni!

Jak z Waszym PIERWSZYM RAZEM (autostopem)? Macie już za sobą czy cały czas czekacie na odpowiedni moment ? ?  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz